BAŁWAN
Tego dnia pozwoliłem sobie na nieco dłuższy sen. Było już piętnaście po dziesiątej, gdy
wreszcie zdecydowałem się zwlec z łóżka. Okazało się to tym bardziej trudne, ponieważ w
całym mieszkaniu panował straszliwy ziąb. Wieczorem wrzuciłem do pieca resztkę węgla, z
myślą, że może ciepło utrzyma się do rana. Niestety, jak wiecie, noce końca listopada
zazwyczaj nie należą do najcieplejszych. Teraz więc siedziałem na łóżku, z podkurczonymi
nogami, owinięty kołdrą i zastanawiałem się jak wskoczyć w to, na pewno zimne, ubranie
i ruszyć dupę do piwnicy po węgiel.
Metoda “na trzy“.
- Raz ... dwa ... trzzzy ...... – siedzę dalej.
- Razdwatrzy! – podkoszulek, sweter, spodnie, skarpety. - Brrrrrr! A niech to.
Skłony, podskoki, bieg w miejscu – lepiej.
- Na pewno jest minus – pomyślałem, kierując się w stronę okna, gdzie miałem zawieszony
termometr.
- O kurde! Śnieeeggg!!! – jakoś dziwnie to słowo zabrzmiało w moich ustach. Chyba dlatego,
że dawno go już nie wypowiadałem.
- Śnieg, śnieg, śnieg! – zacząłem krzyczeć i skakać po pokoju jak siedmioletni malec.
Nie trwało to jednak długo.
- Pojebało cię facet! Masz czterdzieści dwa lata (ok. bez dwóch miesięcy),
zachowuj się, z czego tu się cieszyć? Nie jesteś małym dzieckiem! Tyle z tego pożytku,
że teraz, co dziennie, trzeba będzie biegać do piwnicy po węgiel i od czasu do czasu
wywinie człowiek orła idąc po zakupy – spuściłem głowę. Racja. to już nie te lata.
Nie pójdziesz na sanki, nie ulepisz bałwana, nie wybijesz komuś szyby śnieżką , bo po
prostu nie wypada .
- Ech, młodość – westchnąłem. Dlaczego, gdy mamy dziesięć lat, tak bardzo chcemy być
dorośli, a gdy to już nastąpi i wydawało by się, że powinniśmy być szczęśliwi, wtedy
jeszcze bardziej pragniemy powrócić do lat dzieciństwa.
Wzdrygnąłem się. Pierwszy śnieg wywołuje we mnie zawsze jakieś takie dziwne uczucie.
Może dlatego że wtedy wszystko ulega zmianie. W zwykle dni tego nie zauważamy.
Gdy jednak pokryją wszystko pierwsze płatki białego puchu i cała okolica zostanie
przemalowana na ten właśnie biały kolor, zdajemy sobie sprawę z przemijającego czasu.
Oto minął kolejny rok, kolejny okres naszego żywota.
- Tak panie Lepik – usłyszałem swój cichy głos – życie mija szybko więc korzystajmy z
niego póki jeszcze można.
- Taak! – krzyknąłem, przeciągając się aż do bólu mięśni.
- Tak! Tak! TAK! – podskoczyłem, dotykając sufitu, a następnie stanąłem na głowie,
opierając się nogami o ścianę.– Mam dopiero czterdzieści dwa lata (i to bez dwóch miesięcy),
więc dlaczego mam się zachowywać jak zdziadziały ramol?! – Jeszcze
dwa podskoki i przewrót w przód – huuurrraaaa!!! Huuu ...
Łup! Łup! Łup! – usłyszałem walenie w ścianę. – Ciszej tam do kurwy nędzy! To nie hala
sportowa! – rozległ się baryton.
- Sam bądź ciszej, zboczeńcu! Spać w nocy nie można! – odkrzyknąłem.
- Słyszałaś, słyszałaś?! Pismak jeden! – usłyszałem za ściany.
- Daj spokój kochanie – barytonowi wtórował sopran.
- A niech cię – pomyślałem. - Nie możesz mi teraz zepsuć dobrego humoru.
- Hura, hura, hura – wyszeptałem i pokazałem język ścianie za którą czaił się baryton.
Nastawiłem wodę na kawę. Wskoczyłem w zimowe buty, nałożyłem ciepłą kurtkę
i zaciągnąłem czapkę na uszy.
Nigdy nie lubiłem schodzić do piwnicy, była jak odrażający, stary loch.
Tam jednak, znajdowało się coś co w tej chwili mogło mi dać największą rozkosz – czarne
kamyki dające ciepło – węgiel.
Po drodze na dół postanowiłem sprawdzić co z tym śniegiem. Wyszedłem na zewnątrz.
- O kurde, jak na pierwszy raz, nieźle nasypało – wyszeptałem.
Schyliłem się i podniosłem garść białego puchu. Dawał się wspaniale formować. Ulepiłem
sporą śnieżkę i cisnąłem nią w budynek stojący naprzeciwko. Trafiła tuż obok okna.
- Co ja wyprawiam –skarciłem sam siebie. Rozejrzałem się do koła. Chyba nikt nie zauważył.
Złapałem swoje stare dziurawe wiadro na węgiel i zbiegłem schodami do piwnicy.
Nie wiem dlaczego w drodze powrotnej wyjrzałem jeszcze raz na zewnątrz. Może odezwały się
we mnie instynkty chłopięce, chęć odmłodzenia się, nie wiem. W każdym razie jakaś siła
kazała mi lepić.
Więc lepiłem. Lepiłem kulę za kulą , wygładzałem, masowałem, aż wreszcie oniemiałem ze
zdziwienia. Ulepiłem ... BAŁWANA! I to całkiem niezgorszego.
Tułów zrobiłem z dwóch kul tak, że stanowił jedną całość. No i oczywiście głowa, wielka
głowa, głowa dzięki, której mój bałwan wyglądał na intelektualistę.
- To ci bałwan! – wykrzyknąłem, obchodząc do koła swoje dzieło. – Nie wiedziałem,
że mam takie zdolności – pochwaliłem sam siebie. – Prawdziwe dzieło sztuki.
Podniosłem wiadro z węglem i dumnym krokiem ruszyłem w stronę bramy.
- Ej, facet, pojebało cię? – usłyszałem głos za plecami.
A jednak ktoś widział jak bawię się w śniegu.
- Co za wstyd – pomyślałem, odwracając się powoli w kierunku głosu. Cała duma
i dobry nastrój uleciały gdzieś bezpowrotnie.
Jakież było moje zdziwienie, gdy za swoimi plecami nie zobaczyłem nikogo. Rozejrzałem się
dwa razy wokoło.
- To niemożliwe - wyszeptałem, – nigdy nie miałem halucynacji słuchowych.
Wzruszyłem ramionami i ponownie skierowałem się w stronę drzwi.
- Świr jesteś, czy tylko udajesz? – usłyszałem ten sam głos.
Tym razem obróciłem się najszybciej jak tylko mogłem. Kilka węgli z wiadra wysypało się na
śnieg. Ledwo złapałem równowagę na śliskiej powierzchni.
- Słuchaj no pan, nie pozwolę .... – zacząłem, zdecydowany zabronić mu odzywania się
do mnie w ten sposób. Niestety moje słowa nie znalazły adresata. Na całym placu nie było
żywego ducha, tylko ja i bałwan .....BAŁWAN! Poruszający z niezadowoleniem głową
w moim kierunku!
- Dobrze się bawiłeś, Lepik, co?
- Skąd znasz moje nazwisko? – spytałem całkowicie osłupiały, choć właściwie powinienem być
zdziwiony tym, że w ogóle się do mnie odzywa.
- No nie, tylko mi nie mów, że tak masz na nazwisko, to już przesada, ha, ha, ha -
powiedział rozbawiony.
- Masz coś do mojego nazwiska?
Nie tylko .... A co , może jesteś z niego dumny? – przestał się śmiać. – Może jesteś dumny
z tego co zrobiłeś? Kto dał ci prawo rozporządzać czyimś życiem? Kto dał ci prawo mnie
lepić? Kto?
- Zaraz, zaraz , - przerwałem mu – czyż nie powinieneś być mi wdzięczny za to, że cię
stworzyłem?
- Patrzcie państwo, stwórca się znalazł! – wykrzykną wzburzony. – Za kogo ty się uważasz?
Wiesz ile będzie leżał ten śnieg? Za dwa, góra trzy dni przyjdzie ocieplenie.
Czym wtedy będzie twoje dzieło? Jak będziesz się czuł, patrząc na górkę roztopionego
śniegu, tatuśku?
Stałem zawstydzony. Nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć. Czułem się jak morderca.
- Przepraszam - wyszeptałem. – Co mogę zrobić?
- Nic - czułem smutek w jego głosie. – Po prostu następnym razem pomyśl, zanim będziesz
chciał się zabawić.
Czułem się naprawdę okropnie.
- Przepraszam – powiedziałem jeszcze raz. Byłem bezradny.
Nagle wpadł mi do głowy szalony pomysł.
- Wiesz co, mam w domu dużą lodówkę i do tego, praktycznie, całkowicie pustą.
- Naprawdę, zrobiłbyś to dla mnie? – Zauważyłem iskrę nadziei w jego węglowych oczach.
- Jestem ci to winny – ucieszyłem się, że akceptuje mój pomysł. – Poza tym, w jakimś
stopniu, jesteśmy, hm .... spokrewnieni.
- Oczywiście tatuśku - podskoczył tak wysoko, że przy upadku, o mało nie pękł
na pół. – Dawaj - złapał wiadro z węglem, położył swoje zimne ramię na moim barku
i ruszyliśmy do mojego mieszkania.
- Niezły kącik - powiedział bałwan , gdy weszliśmy do środka.
- Dzięki – odpowiedziałem nalewając gorącą kawę, – napijesz się? – spytałem
i od razu, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, schowałem z powrotem drugą filiżankę.
- Przepraszam – powiedziałem zawstydzony.
- Spoko, masz może zimne piwo?
- Co? – zdawało mi się, że niedosłyszę.
- Piwo, taki napój, który otrzymuje się z chmielu.
- Ależ wiem co to jest piwo, tylko .... – odpowiedziałem nadal zdziwiony podając mu
butelkę “Budweizera”
- Dziwisz się, że piję piwo? - spytał.
- Właściwie powinienem być zdziwiony, że w ogóle mówisz i poruszasz się – odparłem .
- Co ty nigdy nie widziałeś bałwana? – teraz on zrobił zdziwioną minę.
- Widziałem, mnóstwo, ale żaden tak się nie zachowywał.
- Cha, cha - zaśmiał się, - chodzi ci o te śnieżne “bałwanki – tumanki”, Ja kolego jestem
prawdziwy śniegowy bałwan – tu wziął potężny łyk piwa. – Naprawdę nigdy nie spotkałeś
prawdziwego bałwana?
- Nie i wątpię, aby ktokolwiek miał przyjemność – stwierdziłem, lekko wkurzony, że ktoś
próbuje zrobić ze mnie bałwana.
- Nigdy nie czytałeś Andersena? – spytał opróżniając butelkę. – Masz jeszcze browar?
Podałem mu następne piwo.
- Przepraszam, ale nie mam teraz ochoty wysłuchiwać bajek - odparłem.
- Andersen, bajki, co ty? To najprawdziwsza prawda, rzeczywistość ... – zaczął wpadać
w trans.
- Słuchaj, straciłem już sporo czasu, muszę trochę popracować, więc może ... – wskazałem
znacząco na lodówkę.
- Popracować? Nad czym? – spytał zaciekawiony.
- Piszę opowiadanie.
- O, jesteś pisarzem? O czym piszesz?
- Czy to w tej chwili takie ważne?
- Ej, naprawdę chciałbym wiedzieć o czym piszesz.
- O takim jednym gościu, który połkną krzesło i ...
- Co? Facet połkną krzesło? Przecież to niemożliwe. To jakaś bujda – był wyraźnie rozbawiony
.
Prawdę mówiąc, zacząłem go mieć coraz bardziej dosyć.
- Nie większa bujda niż o mówiącym bałwanie, pijącym piwo – odparłem.
- Baa! – bekną głośno. – Uważasz, że za dużo piję?
- Nie, uważam, że powinieneś schować się do lodówki, albo wziąć szmatę i wiadro
i sprzątać po sobie – wskazałem na coraz większą kałużę tworzącą się na podłodze.
- Łups, chyba zaczynam się nadmiernie pocić. Ok. kopsnij jeszcze jeden browarek i znikam
w pojemniczku – powiedział wyraźnie już podpity.
- Co ja narobiłem – pomyślałem zamykając za nim drzwi lodówki – stworzyłem alkoholika.
W nocy zbudziło mnie głośne dudnienie. Spojrzałem na zegarek. Była pierwsza trzydzieści.
- Kto to może być? - pomyślałem zaspany.
Otworzyłem drzwi. Klatka schodowa była pusta.
- Łup, łup, łup! – dudnienie się powtórzyło.
- Bałwan! – rozbudziłem się całkowicie. – Zapomniałem o ....
- BACH !!! – ledwo zdążyłem do kuchni, gdy z mojej lodówki wypadła góra śniegu.
- I po bałwanie – powiedziałem sam do siebie stojąc w drzwiach kuchni.
- Mów mi Eryk – powiedziała wystająca z kupy śniegu głowa.
Stałem jak zahipnotyzowany, wpatrując się w to coś, kłębiące się na podłodze.
Wstyd się przyznać, ale naprawdę myślałem, że już po wszystkim. Po prostu koniec jeszcze
jednego koszmaru.
- Długo jeszcze będziesz tak sterczał? – spytało monstrum , - może byś mi pomógł?
Cóż miałem robić? Zacząłem lepić.
Lepiłem, utwardzałem, wygładzałem. Czułem jakbym tylko to robił w życiu.
- W porządku – powiedziałem po skończonej pracy. Cofnąłem się dwa kroki do tyłu
i próbowałem spojrzeć na swoje nowe dzieło z dystansu. Niestety, muszę przyznać, nie
robiło już takiego wrażenia jak poprzednie.
- No, może już nie jestem tak przystojny jak kiedyś, ale jestem – stwierdził bałwan. – No,
a skoro jestem, to może ... po browarku?
- Nie ma mowy – odparłem wkurzony. – Koniec z piwem. Poza tym wypiłeś już cały mój zapas
na tydzień.
- Ej, bądź kolegą, skocz do sklepiku tatuśku – błagał .
- Nie ma mowy. Koniec z piciem i koniec z dyskusją w środku nocy. Zamykaj okno i właź
do lodówki! – ze zdziwieniem stwierdziłem, że zacząłem krzyczeć.
- Ani mi się śni – odparł opierając się łokciami o parapet okna, dając mi do zrozumienia,
że to jest jego miejsce i dobrowolnie z niego nie zrezygnuje.- Nie mam zamiaru wracać do tej
śmierdzącej, ciasnej lodówki!
- Dobra, jak chcesz, ja w każdym razie zamykam okno. Nie będę dłużej siedział w tej
lodowni .
Niezadowolony zaczął mruczeć coś pod nosem. Nie zrozumiałem ani słowa, ale wiedzia-
-łem, że są to obelgi pod moim adresem.
Starałem się nie zwracać na niego uwagi. Otworzył powoli lodówkę. Wszedł do środka,
Trzasnął znacząco drzwiami. Poczułem ulgę. Odczekałem jaszcze pięć minut stojąc nieruchomo,
po czym wyłączyłem wtyczkę z gniazdka.